Wakacyjny cel osiągnęliśmy dość szybko. Podróż minęła spokojnie. Droga już nam znana nie przysporzyła zagadek. Postoje w zaplanowanych miejscach, objazdy ominięte. Wzorowo zaplanowana trasa...
Ada jak zawsze dzielna. W swej pierwszej tak dalekiej podróży nie uroniła żadnej łezki.
Spała, bawiła się, przyglądała się zmieniającym się obrazom tylnej szyby.
Zuch dziewczyna!
...i gryzła się z panek Królikiem
Z morzem przywitaliśmy się jeszcze tego samego wieczora.
Kolejnego dnia i Ada poczuła że pięknie jest....
W kolejne dni pogoda nas nie rozpieszczała.
Ale Wcale nam to nie przeszkadzało.
Mama wiedziała co robi jak pakowała zimowe kurtki.
Następny poranek zaskoczył nas pozytywnie.
Temperatura była całkiem przyzwoita. Wiało, ale cudnie było...
W niektóre popołudnia udało nam się odnaleźć trochę spokoju.
Uparcie szukaliśmy wyludnionych miejsc.
Czasem się udało.
Wieczorne spacery, wieczorne ubieranie, wieczorne zabawy z tatem;)
Aura zaskakiwała. Było jak w dobrym kryminale. W porcie pusto.
Czasem jakaś wycieczkowa łajba wypuszczała się na morze, niczym statki widmo.
Bywaliśmy też w mieście. I tu jest dowód. Nie pamiętam którego dnia pstryknęliśmy to zdjęcie.
Ale polubiłam je, bo sam tata chciał żeby je zrobić, a to często się nie przytrafia;)
W ostatni wieczór Darłowo pożegnało nas koncertem.
A na koniec powiem Wam w tajemnicy, że nie chciało nam się wracać...
i chciało zarazem. Ciężko to wytłumaczyć, ale tak jest.
:)